Farbowanie włosów dla wielu z nas bywa problematyczne. I nie chodzi tu o sam proces – w końcu nie ma nic lepszego, niż oddanie się w ręce fryzjera i opuszczenie salonu z wymarzonym kolorem na pełnych blasku włosach. Zdarza się jednak, że nasze szczęście ma krótki termin przydatności, a „fryzurą jak od fryzjera” cieszymy się zaledwie przez kilka dni. Czy jest na to jakiś sposób? Szczęśliwie tak! Zapraszam was na test nowej maski 4 w 1 Gliss Protein+Shine, która zdziałała na moich włosach cuda!

Reklama

Koniec z wysuszonymi włosami po farbowaniu

Minusem bycia blondynką, oprócz oklepanych żartów, są bardzo osłabione włosy. Ja ze swoją blondfryzurą walczę już od lat i wiem, co mówię... Ich odżywienie jest równie trudne, co dobranie odpowiedniego odcienia. Mam bardzo gęste i na pierwszy rzut oka całkiem zdrowe włosy, ale wieloletnie rozjaśnianie sprawiło, że moją zmorą stały się wysuszone i rozdwojone końcówki. Co więcej, znacznie lepiej czuję się w chłodnym odcieniu blondu, jednak cieszę się nim tylko przez krótki czas od wizyty u fryzjera. Później włosy stają się żółte, matowe, a ja zniecierpliwiona odliczam dni do kolejnego farbowania.
Wszystkie te mankamenty sprawiają, że temat pielęgnacji włosów jest dla mnie równie ważny, co dbanie o zdrowy wygląd mojej cery. Jakiś czas temu do swojej codziennej rutyny mycia włosów wprowadziłam produkt, który zgodnie z obietnicą producenta ma przywrócić im optymalny poziom nawilżenia i wspomóc zachowanie żywego koloru, jak tuż po farbowaniu. Spójrzcie na powyższe zdjęcie – doskonale widać, na którym z nich nałożyłam na włosy maskę Gliss Protein+Shine.

Gliss 4 w 1 Protein+Shine: 1 maska i 4 możliwości

Z maski Gliss możemy korzystać na cztery sposoby: przed myciem włosów szamponem, jako odżywka do spłukiwania, klasycznie jako maska oraz wcierając ją w suche końcówki. Nie wyobrażam sobie mycia włosów bez nałożenia odżywki, dlatego z maski Gliss korzystam codziennie podczas porannego mycia włosów. Nakładam ją na 2-3 minuty, rozprowadzając produkt na całej długości. Już na tym etapie można zauważyć, że włosy po spłukaniu są gładsze i znacznie łatwiej się rozczesują. Jeśli mamy więcej czasu, warto dłużej pozostawić maskę na włosach. Sama często korzystam z tej możliwości – na osuszone ręcznikiem włosy nakładam produkt na 15-30 minut. Efekt supernawilżenia gwarantowany! To jednak nie koniec – moim kolejnym ulubionym sposobem korzystania z Gliss 4 w 1 Protein+Shine jest wygładzenie włosów odrobiną produktu pod koniec modelowania. W ten sposób ujarzmiam niesforne końcówki i nie muszę używać już dodatkowych produktów – olejku czy lakieru.

Dobry skład Gliss 4 w 1 Protein+Shine

To nie koniec zalet tego produktu. Maska 4 w 1 Gliss Protein+Shine ma dość gęstą konsystencję, ale bardzo łatwo się ją nakłada. Przy długości i gęstości moich włosów wystarczy odrobina, żeby odpowiednio je nawilżyć. Zapach maski jest świeży, przyjemny i utrzymuje się na włosach przez kilka godzin. Jeśli kojarzycie różowe produkty Gliss, na pewno przypadnie Wam do gustu. Co więcej, formuła maski bazuje na składnikach naturalnych, dzięki czemu nie obciąża włosów oraz nie podrażnia skóry głowy. Olej z babassu dodaje włosom elastyczności. Sprawia, że łatwiej się je rozczesuje i chroni przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych. Soja redukuje łamanie się włosów oraz sprawia, że stają się gładsze, a witamina E działa przeciwstarzeniowo. Każda włosomaniaczka chyba przyzna mi rację, że taki skład dobrze wróży.

Jak moje włosy wyglądają po kilkunastu dniach używania Maski 4w1 Gliss Protein+Shine? Zerknijcie na zdjęcia powyżej. Są odżywione, znacznie łatwiej się rozczesują, a kolor pozostaje taki, jak lubię, choć u fryzjera byłam ponad miesiąc temu! Jeśli farbujesz włosy i nadal się zastanawiasz, to chyba warto spróbować, prawda? :)

Reklama

Materiał powstał z udziałem marki Glisszdjęcia: ecs

Reklama
Reklama
Reklama